Makrofotografia wypełniła praktycznie 80% mojego czasu poświęcanego fotografii. Cotygodniowe sezonowe wyjścia ,,na makro” stały się rytuałem, któremu chętnie się oddaję. Oczywiście jak każdy ceniący swoje hobby namiętnie oglądam zdjęcia innych pasjonatów, próbując je oceniać, częściej podziwiając kunszt bardziej zaawansowanych kolegów. Oglądanie prac fotograficznych innych jest inspirującą aktywnością internetową. Tak, ale… jako entomolog, przyrodnik nie mogę często pogodzić się z aranżowaniem przez niektórych pewnych ujęć.
W fotografii przyrodniczej bardzo ważne dla mnie jest by fotografowana istota czy to roślina, czy zwierzę, zostało uwiecznione w swoim naturalnym środowisku. Oczywiście jeżeli kanony fotografii makro pozwalają to staram się by fotografować je bez chaotyczności w tle, zdarza się że popełniam jakieś ,,przestępstwo” usuwając źdźbło trawy nachalnie wchodzące w obiektyw, lub listek zasłaniający roślinkę czy chrząszcza. Ale są pewne granice, co do których przekroczenia jednak nie mam odwagi i czułbym się źle gdybym je przekroczył.
Fotografia cyfrowa pozwala na wiele ingerencji w wykonany kadr, może raczej nie fotografia a programy do obróbki. Sam w sobie program nie jest narzędziem szkodliwym, bo wystemplowanie plamki na brudnej matrycy, nałożenie filtra gradientowego, wzmocnienie kontrastu nie są niczym szkodliwym, to zabiegi retuszerskie w pełnym słowa tego znaczeniu. To retusz ale istoty sfotografowanej w naturalnym środowisku. Jeżeli jakiś chrząszcz związany jest ze środowiskiem naziemnym to pomijając przypadkowe ,,zawędrowanie” na roślinkę blisko ziemi wszelkie kadry tegoż chrząszcza na wysokich gałązkach zakrawają na farsę. Wiadomo, w sytuacji oczekiwań od oglądających zdjęć ,,czystych” trudno jest uzyskać zdjęcie takie fotografując go na ziemi, gdzie tło rozmazane, chaotyczne, a tego oglądający nie oczekuje. Z punktu widzenia fotografii nie jest to naganne, ponieważ wszelkim i środkami dążymy do uzyskania obrazu idealnego, pozbawionego zakłóceń, miłego w odbiorze. Nie zdjęcia środowiskowego. Ale z punktu widzenia przyrodnika zdjęcie takie wartości nie przedstawia, ba jest nawet swoistym oszustwem, na które dają się nabrać oglądający, którym aspekty przyrodnicze są obce. Czy takie zdjęcie ma jakąkolwiek wartość poznawczą? Według mnie żadnej. Poza wartością artystyczną. Nie jest fotografia przyrodniczą, lecz fotografowaniem obiektu i w zasadzie nie powinno wychodzić poza ramy określanej co prawda jako makro ale nie różniącej się od fotografii breloczka, czy gipsowej figurki. Oczywiście zaraz usłyszę, że przemawia przeze mnie zawiść albo inne nieciekawe uczucie. Ale nie, również potrafię zrobić takie zdjęcia, jednakże nigdy nie śmiałbym nazwać siebie robiąc je i publicznie prezentując – fotografem przyrodniczym. Podobnie jak nie nazywam fotografami przyrody fotografujących ptaki przy karmnikach. Oni nie fotografują przyrody, tylko obiekty zwabione przez nich jedzeniem by ich sfotografować. Ale wróćmy do makro. Gdy prezentowałem pierwsze swoje zdjęcia makro często wskazywano mi twórców na których powinienem się wzorować. Rzeczywiście przepiękne porywające tło, niesamowite zbliżenia często odwzorowujące powyżej 1:1, detale, fasetki oczu, błękity, tęczowe szczecinki, ale jak to zdjęcie zostało zrobione? Prawda okazała się bolesna. Nie dla mnie, ale dla twórców, obnażająca manipulacje martwymi zwierzętami, oszałamianie niskimi temperaturami, środkami do usypiania owadów, bądź nawet fragmentowanie owadów by w specjalnych technikach uzyskać doskonałe jakościowo zdjęcia w tym tak obrzydliwe, które zwie się stackami, czyli składakami warstwowych zdjęć, wykonanych najczęściej na martwych owadach lub częściach ich ciał. Doskonale ujęta głowa muchy czy ważki składa się z kilkudziesięciu zdjęć samej głowy nabitej na szpilkę na tle sztucznego niebieskiego tła o rodowodzie pudełka na kaszkę dla niemowląt ( prawdziwe nie zmyślam). I czy to można nazwać zdjęciem przyrodniczym? Raczej nie. Ale nie dla wszystkich. Dla niektórych każda forma krytyki takich zdjęć określana jest mianem zawistnego ataku na czyjeś uzdolnienia fotograficzne. Przy takich argumentach istotnie przenoszenie chrząszcza na gałązkę, by mu zrobić fotkę na czystym tle nieba, wydaje się niewinna igraszką, w sumie niegroźną dla zwierzaka. A co ze zdjęciami aranżowanymi w studio? Mam na myśli zdjęcia przeniesionych do warunków domowych żywych zwierząt bezkręgowych (najczęściej)…Widywałem takie ,,insektaria/ terraria” czasami wielkości pudełka na kliszę fotograficzną, w środku na wepchniętym listku siedział mały pająk – skakun, jeden z grupy najbardziej fotogenicznych pająków. Przód pudełka zasłaniał obiektyw makro, zamocowany na mieszku fotograficznym, nad pojemniczkiem bateria lamp błyskowych. Pojemniczek przeźroczysty z mlecznego plastiku, światło lamp przepuszcza, pajączek nie ma gdzie uciekać, przybierze wreszcie taką pozę, że zdjęcie wyjdzie nader udane…Ale co później? Pytałem niejednokrotnie takich fotografów, co dalej z tym pajączkiem złapanym 30 km od studia fotograficznego? Wraca do lasu, gdzie się urodził, rozmnaża? W najlepszym wypadku jest wyrzucany przez okno, w gorszych dla niego okolicznościach do toalety, gdzie spłukiwany falą wody odkrywa przez krótki okres do końca swoich chwil nowe światy, smutne to ale prawdziwe, i czy o to nam chodzi w fotografii makro?
No nareszcie ktoś to głosno powiedział!!! Mam dokładnie takie same przemyślenia i odczucia. No identycznie :p Piękna kompilacja aż sobie gdzieś to zapiszę 🙂
Cieszę się, że podzielasz moje poglądy. Oj zebrało mi się od kilku kolegów w rozmowach telefonicznych za ten wpis..Ale takich kolegów to ja nie chcę ;-)))