Gadżety fotograficzne, czyli im więcej klamotów tym mniej mam ochoty na fotografowanie…

p1120334_hf

Początkowo wystarczył sam aparat zawieszony na ramieniu, czasem w futerale czasami z fantazyjnie odpiętym futerałem, z rzadka z dołączoną lampą. Tym, którzy urodzili się w nowych ,,lepszych” czasach chyba rudno zrozumieć, że sam aparat nie mówiąc o lampie stanowił ,,dobro” z najwyższej półki, nie stanowił gadżetu dostępnego wszystkim. Był znamienitym prezentem ,,komunijnym”, ,,osiemnastkowym” etc. Wystarczył sam aparat, nikt kto go posiadał, nie pragnął więcej, no może z wyjątkiem światłomierza, albo i lampy błyskowej. Początek dostępności lustrzanek to w moim przypadku okres wchodzenia w ,,dojrzałość” bo takowy prezent właśnie dostałem, piękna jedyna i wspaniała lustrzanka Zenith 12XP, w latach 80 tych obiekt westchnień, nie tylko moich. Dokompletowanie jakiegokolwiek wyposażenia do niego, czyli obiektywów, lamp, filtrów było trudne, skoro nawet zakup baterii do wbudowanego światłomierza kosztował trochę wysiłku, a rozładowywały się te baterie oj szybciutko…. Posiadałem a raczej użyczałem sobie lampę od kolegi, rzecz jasna lampa była produkcji radzieckiej, nie najgorsza, baterie wystarczały na kilkadziesiąt błysków… A filtry? Takowej wiedzy specjalistycznej nie posiadałem wówczas by filtry stosować, ba nawet dzisiaj stosuje je tylko wtedy kiedy muszę, czyli rzadko. Ale posiadam owe gadżety…, wtedy było inaczej. Przez 12 lat użytkowania z całego wyposażenia dorobiłem się jedynie konwertera, obiektywu szerokokątnego (cóż to było za cudo…..) i przejściowo ,,reporterskiej 135 -tki  Pentacona (zbytej dosyć szybko z powodu braku gotówki na wyjazd w góry), później już tylko dokupiłem parę filtrów UV, jakieś soczewki makro i to było wszystko. Mieściło się to w niewielkiej torbie albo turystycznym plecaku. Plecaki fotograficzne wyściełane miękka gąbką z przegrodami nie były wtedy znane fotograficznej gawiedzi z krajów ,,demoludu”. Ale wszystko się sprytnie mieściło, a to owinięte we flanelowa koszulę, albo i zawinięte w skarpety. Leżało w plecaku, wyciągane jak potrzeba była taka, czasami i szkło spadło na trawę, czasami i na kamień, w większości przypadków dobrze się to kończyło, metal i szkło – to było to ! Obecnie upuszczenie szkła nawet na miękki dywan skończyć się może nie najciekawiej…

Ad rem, sprzętu było mało a dodatkowo matryce cyfrowe to była przyszłość, ale na cały wyjazd w góry wystarczało 2-3 klisze, po 36 klatek, najczęściej czarno –białych, szczęściarze mieli dostęp do przeźroczy ORWO-wskich, taka klisza budziła zawiść, no może zazdrość.

Kadrowanie było lepiej przemyślane, brak gadżetów prowadził do przemyślnych rozwiązań.  Chyba było inaczej czasami lepiej niż dzisiaj. A teraz zakupujemy  gadżety. Dla amatora jak ja, zawsze stanowią łakomy kąsek i oblizywanie się, bo któż nie chciałby nowego dyfuzora, nowego szkła (w zasadzie niby wszystko mam ale jeść nie woła…) I zaczynamy kupować, a to bracket, bo jakby osadzić na nim lampę byłoby poręczniej, a to drugi statyw, bo jakby ,,posadzić” na nim dodatkowa lampę to by było lepiej… Kupujemy lampę makro, która w zasadzie nie nadaje się do niczego, bo nieporęczna i nadaje się jedynie do fotografowania delikwentów w sali sekcyjnej (ponoć taka jest proweniencja lamp ledowych w kształcie ,,ringu”). Kupujemy filtry UV, bo jedni mówią że zabezpieczają soczewkę obiektywu, drudzy mówią, żeby zdejmować, bo to bez sensu i jakość zdjęcia leci drastycznie w dół, no ale jak kupiłem i nawet zdjąłem to może się przydać. Ktoś zapyta – masz filtr polaryzacyjny? Nie masz a zdjęcia chrząszczom robisz bez filtra????? No i kupujemy zapominając zapytać jaki jest najlepszy, więc kupujemy nie filtr tylko gadżet – najtańszy. A tu sru kolega kupił wyzwalacz radiowy i się zachwyca, że to genialny wynalazek! Cóż począć, zamiast zapytać gdzie to wykorzystuje – KUPUJEMY!- potem spokojnie wkładamy do coraz to większego plecaka, bo i plecaki dostępne, wiele przegródek kusi ,,pustostanem”, warto by wypełnić jakimś gadżetem. Leżą sobie już dwa plecaki wypełnione sprzętem, nadarza się okazja, bardzo ładna torba naramienna, bo z plecakiem przecież ,,nie wszędzie wypada” i już listonosz puka, przesyłka dla Pana/Pani….. Jest torba, ale jak gadżety leżą w plecakach a tu puste przegródki w torbie i tak w nieskończoność, miłe to i przyjemne i zawsze można sobie wytłumaczyć, że lepiej kupować gadżety niż wydawać codziennie na piwo i oglądać mecze. Czasami niestety co jest przykre dla małżonek i mężów (rzadziej) piwo i mecze ,,dogadują” się z ,,gadżetami”.

No i mamy gadżetów w nieskończoność teraz zaczynamy ich wykorzystywanie. Zabieramy plecak z doczepianymi do niego gadżetami zewnętrznymi jak statyw/y i z narażeniem ciągłości kręgosłupa i przyczepów mięsni wszelakich ruszamy w plener. Skoncentruje się na plenerze ,,przyrodniczym”.

Jak to zazwyczaj bywa, plener przyrodniczy niesie za sobą wiele pokus zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, kto z amatorskim entuzjazmem rzuca się na różne tematy, nie podchodząc  bardziej profesjonalnie do zagadnienia. Ale trudno jest czasami określić precyzyjnie profil fotografowania przy rozlicznych zakusach. Wybierając się na zdjęcia makro ograniczam trochę sprzęt do koniecznych dupereli, ale z czasem i tak jest ich za dużo w plecaku. I nie przekłada się to na zazwyczaj na jakość fotek niestety. Występuje zjawisko ,,polaryzacji nadmiaru sprzętu” przez analogię do polaryzacji stawu w terminologii anatomicznej – generalnie chodzi o zmniejszenie udziału szarych komórek i oparciu o nadmierne zaufanie do gadżetów, co ogranicza zdolności wykonania dobrego zdjęcia. Wychodząc z aparatem , jednym obiektywem i ewentualnie lampą z dyfuzorem mamy znacznie więcej możliwości twórczych niż wychodząc z plecakiem wyładowanym sprzętem. Dlaczego? Ano dlatego, że nadmiar tegoż sprzętu powoduje (przynajmniej u mnie) stan niechęci do sięgania do plecaka nie tylko po sprzęt dodatkowy ale nawet po to by wydobyć sam aparat. Pięknie doświetlony plenerek, roślinka, na roślince żuczek, ale ,,wiedza” podpowiada, że trzeba by wyjąć jakiś parasol, żeby to słoneczko trochę rozproszyć, bo jak się nie rozproszy to kadr do kitu. W efekcie zamiast próbować zrobić jakiekolwiek zdjęcie, korzystając z dobrodziejstw RAW-ów w kwestii reanimacji różnych syfnych efektów, dochodzę do wniosku, że nie warto nic wyciągać. A dlaczego? Ponieważ trzeba zdjąć wielki plecak wypakowany pierdołami, doszperać to i owo ustawić, – ani tym bardziej robić zdjęcia, które się nie uda.  Często tak bywało i u mnie. Uwzględniając, że lubię się przemieszczać a nie siedzieć w miejscu i czekać aż cos łaskawie przyleci, czy przypełznie, ilość sprzętu teoretycznie powinna być jak najmniejsza, bo plecy mają ograniczona wytrzymałość, a jeszcze trzeba zabrać cos do picia, bo nie jestem wielbłądem. Ale jak nie zabrać ze sobą sprzętu i gadżetów zakupionych spontanicznie?  A jak zabrać to wykorzystywać, a jak nie ma jak wykorzystywać, bo nie chce się ich wyciągać, bo i po co wyciągać skoro zanim wyciągnę to owad zwieje, a jak nie używać to po co kupować? I koło się zamyka. Pal diabli jeśli to tylko makro a nie przy okazji jakieś ptaszki, albo i krajobraziki, do pakuneczku na plecach dochodzi teleobiektywik często parokilogramowy, a to może szerokokątne szkiełko…? A jak na porannym niebie szybuje sobie w słoneczku piękny myszołów , a my na kolanach robimy makro jakiegoś chrząszcza to serce się buntuje! Chrząszcz nie ucieknie, rzucamy plecak na ziemię i szuuukamy teleobiektywu, bo myszołów kołuje i kołuje jakby nas nie widział. W efekcie pośpiechu, albo kompletnie nie zmieniamy parametrów w puszce i wychodzą nam dziwnie nieostre cuda, bo trzaśnięte w trybie manualnym bez ustawiania ostrości, albo zniechęcony myszołów daje sobie spokój i odlatuje zanim podłączymy ,,tele” , zniechęceni podłączamy ,,makro” ale w międzyczasie chrząszcz gdzieś sobie poszedł i efekty mizerne ,,jak z nabierania zupy widelcem” jak to powiedział kiedyś Janicki w swojej noweli. Komfortową sytuacje wykorzystywania nadmiaru sprzętu można sobie samemu wytworzyć, zabrać wielki plecak ze sprzętem, jakieś napoje regeneracyjne i ,,piknikować” w jednym miejscu wyciągając z wielkiego plecaka niczym z mitycznego sezamu różne gadżety stopniowo ich testując, można też wykorzystać gadżety w ogóle się nie ruszając z domu a donosząc jedynie okazy – co osobiście potępiam i pomimo iż fotki są zazwyczaj doskonałej jakości, takiej ,,składankowej” czy też ,,stackowej” to do mnie nie przemawiają, chociaż pozwalają wykorzystywać wszelakie gadżety jak mieszki, odwrócone obiektywy i inne wynalazki, które ,,terenowcowi” zazwyczaj jedynie przeszkadzają. No ale o tych fotkach kiedyś cos napiszę wylewając swoje niesmaki na forum publicznym

I na co te gadżety? Po co kupować? Chyba po to by potem z jak najmniejszą stratą upłynniać na portalu aukcyjnym. Czy warto je mieć? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. …

Jednak warto 🙂 Dobitnie pokazała to mijająca zima (dopisek marcowy 2015) – gadżety pozwoliły troszkę rozerwać sie w domu, pobawić makrofotografią ekstremalną, efektów może spektakularnych nie było, ale czas miło upływał…

c.d.n


Komentarze

  1. TekaPrzyrodnika napisał(a):

    Zacznę stąd bo opowieść żywcem wyjęta z mojego życia :p
    Jestem pod wrażeniem posiadanego przez Ciebie sprzętu 🙂 Ogromnie. Fan alphy jak widzę 🙂 Masz przeswietne szkła, system, i …gadżety :p No włąśnie, widzę bratnia dusza w rozterkach. Gadżeciarstwo które przesłąnia cel nadrzędny. Też się z tego powoli leczę :p Odchudzam sprzęt brany w teren. Rozpracowuje też czy kluczem do naszech zmagań nie jest odpowiedni przemyslany systep plecakotoreb który ułatwia życie :p No i na razie staram się zyc w terenie z małym tele zoomem którym obskoczy się makro i coś w oddali 🙂
    Ach i poluje na używkę tego twojego stereoskopowego Nikona bo uważam ze jest prześwietny w teren 🙂

    • prem napisał(a):

      🙂 Sprzęt mam i owszem uważam, ze całkiem udany 🙂 Tylko ostatnio jakoś lenistwo albo i przepracowanie daje znać o sobie i aktywność fotograficzna spada do minimum…Oby do wiosny !

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

comments-bottom