Currently Browsing: O mnie

Porosty

Powszechne, a czasami niewidoczne. Drobne kruche, czasami bajecznie kolorowe. Porosty.  Chrobotek strzępiasty (Cladonia fimbriata (L.) Fr.) ktoś napisał, że jak wyginą, to 99%tego nie zauważy. Ba, nawet nie odbije się to negatywnie na biocenozie, ja tak nie uważam. Mąkla tarniowa (Evernia prunastri (L.) Ach.) Porosty alarmują, że giną wtedy kiedy zanieczyszczenie powietrza jest zbyt duże. Wprowadzono nawet tzw. skalę porostową, dzięki której można określić stan zanieczyszczenia powietrza, dla zainteresowanych skala porostowa analizując ta skalę odpowiedzcie czy dużo widzieliście porostów w Waszych miastach? Złotorost ścienny (Xanthoria parietina (L.) Th. Fr.) Trzeba walczyć o środowisko, a one odwdzięczając się  powiedzą, kiedy będzie można oddychać bez...

Mrówki wiosenne i tak ogólnie okiem początkującego fotografa królestwa mrówek Cz.1

Przyszła wiosna, przyszła z dala, temperatura około 6 stopni, wiatr, lekka mżawka, bardzo dobra do fotografowania mrówek. Mrówki są wtedy mnie ruchliwe. Oczywiście cały czas mówię o mrówkach budujących kopce. Te budujące ziemne gniazda będą dostępne dla fotografa troszkę później, od kwietnia. Mrówki są wdzięcznym tematem, jednak dosyć trudnym do fotografowania. Przede wszystkim chyba należy zapomnieć o fotografowaniu w świetle zastanym, mnie się kiedyś udało w specyficznych warunkach wykonać kilka fotek, ale było w to w czasie deszczu, a mrówki były uwięzione na gałązce młodej sosny. Generalnie przyjąć trzeba, że do wykonania w miarę dobrej fotki tak ruchliwego stworzenia lampa jest niezbędna. By uniknąć przepaleń, refleksów (spora część gatunków jest dosyć połyskliwa), światło trzeba rozproszyć.   Ideałem jest użycie lampy do makro dwupalnikowej z dyfuzorami. Szczęście, że takową posiadam, chociaż przez długi czas była w niełasce 😉 Ważnym elementem jest odpowiednia pora, robienie zdjęć w szczycie aktywności, przy wyskokiej temperaturze jest oczywiście możliwe, pod warunkiem czasowego zatrzymania mrówki np. przy kropli wody, bądź kropli miodu, kawałku owocka, jakimś martwym chrząszczyku. Można tez polować u wejścia do gniazda, mrówka bezpośrednio po wyjściu z korytarza zatrzymuje się na 2-3 sekundy, analizując otoczenie i dostępne sygnały chemiczne pozostawione przez swoje siostry. Jest to dobra okazja do wykonania zdjęcia.  Optymalna pora to zdjęcia wykonywane jak najwcześniej rano,  tutaj sprawa kluczowa to nie tyle światło co mniejsza aktywność mrówek. Trudno będzie wykonać zdjęcia niektórych gatunków, zwłaszcza bardziej agresywnych jak chociażby Formica exsecta, jest to wybitnie agresywna mrówka , tworząca zespoły kolonii, czasami nawet kilkadziesiąt gniazd skupionych na niewielkiej przestrzeni..Tak, to trzeba przeżyć tzn, wkroczenie w taki zespół kolonii, w gorący upalny dzień, np. przez przypadek uszkadzając jedno z gniazd. Przeżycia bezcenne.. Fajnym miejscem do fotografowania są rośliny, wraz z koloniami mszyc, bądź i bez nich. Furażujące mrówki łatwo jest zaobserwować a aktywne pobieranie spadzi od mszyc, bądź soków roślinnych na chwile je zatrzymuje. a czasami lubią sobie ,,pogadać” na roślince albo pójść na grupowy spacerek Zaczynam swoja fotograficzna przygodę z mrówkami i zdjęcia moje nie są zbyt dobre ale mam nadzieje, że troszkę podciągnę warsztat w tym roku J Co do sprzętu i parametrów, najbardziej optymalnym okazują się …wszystkie obiektywy do makro z odwzorowaniem 1:1, na pierwszym miejscu 50/2,8; później 100/2,8 i oczywiście 180/3,5. Okoliczności wymuszają czasami zmianę szkieł, czasami dłuższa ogniskowa jest bardziej użyteczna, zwłaszcza przy zachowaniu koniecznego czasami dystansu, z hmm różnych względów. Przy fotografiach dużych mrówek zwłaszcza Formica spp. Ważne by jednak filtr zasłaniał soczewkę obiektywu, Strzelające kwasem mrówki to nie żarty, nie wiem czy mają wpływ na trwałość powłok socewek, ale lepiej nie ryzykować kontaktu  z wydzielinami obronnymi. Przy zbliżeniach i krótszej ogniskowej już po paru sekundach na filtrze ochronnym widać co potrafią mrówki. Osobiście fotografuję w trybie priorytetu przysłony czasami manualnym, przy przysłonie około f9-11. Reszta parametrów zależy od indywidualnego upodobania....

W poszukiwaniu wiosny 2017

Zima zakończyła swój żywot, śniegi stopniały, wszyscy z nadzieją spojrzeli w przedwiosenne niebo, można by powiedzieć idylla. Wyjazd do rezerwatu Chmiel w okolicach Krzczonowa – niedaleko od Lublina, jest  dla mnie prawie tradycją o tej porze roku. I jak zwykle o tej porze nie obfitował w jakieś niebywałe plenery, spektakularne gatunki, ale parę godzin spędzonych w lesie budzącym się nader powoli do życia potrafił zrelaksować. Pierwsze ,,podkorowe” peregrynacje pozwoliły na stwierdzenie, że biegacze czują się całkiem dobrze i niewiele im brakuje by przejść do bardziej aktywnego życia poza kolebkami w których zimowały. Carabus coriaceus, wielki chrząszcz, pośród biegaczy krajowych  największy zaraz za nim całkiem aktywnie poczynał sobie Carabus cancellatus Prócz nich masa drobniejszych biegaczy, a prócz nich całkiem ożywione już w pierwszych słonecznych promieniach przedstawicielki Formica polyctena, które dzielnie pozowały aczkolwiek prezentowały trochę agresji 🙂 no i na koniec jeszcze widoczek..   a później się ochłodziło …. i dalej czekamy na wiosnę, trochę zaspaną w tym roku...

Chryszczata

Jakże magiczne miejsce w Bieszczadach.. Magiczne ale i tajemnicze, owiane legendami i mrokiem krwawych bitew, ludzką tragedią. Pomimo iż znane to nie odwiedzane tak często jak połoniny bieszczadzkie. Mroczne, ciemne z wyczuwalną nuta zła które rozegrało się w jej masywnie w XX stuleciu. A w poprzednich równie mające zła sławę, chociaż nazwa Chryszczata nie pochodzi bynajmniej od stawianych na niej krzyży (tych nie brakuje co prawda w Bieszczadach) lecz od niepozornej roślinki owianej zielarską legenda o jej właściwościach bardziej trujących niż leczniczych i długowieczności, ponieważ jej podziemne kłącze może żyć nawet 200 lat. To od łemkowskiej nazwy chreszczate zilie pochodzi prawdopodobnie jej nazwa. Ale któż to wie…;-) Ale świat roślin i grzybów jest tam bogaty, możecie sam się o tym przekonać wybierając się na wycieczkę. Ja tam wracam od przeszło 20 lat i chociaż za każdym razem obiecuje sobie, że to ostatni raz to  Chryszczata wciąga 🙂 Nie tylko czworolist rośnie w masywie Chryszczatej  ...

Dlaczego fotografia makro jest produktem ,,niszowym”?

Obserwując przeróżne fora internetowe, blogi fotograficzne, konkursy dla fotografów doszedłem do wniosku, że fotografia makro a zwłaszcza owadów i pająków jest marginesem pozytywnie ocenianych, nagradzanych i dyskutowanych zdjęć przyrodniczych. I zaraz nasuwa się pytanie dlaczego? Z czego to wynika? Chyba z ogólnej niechęci do wszystkiego co ,,małe”, ,,może ugryźć”, ,,lepiej zneutralizować butem” … Atawistyczne podejście do świata, bardzo prymitywne ale faktycznie oddające rzeczywistość i stawiających fotografów ,,makro” najczęściej na ,,spalonej” którejś tam pozycji za fotografami krajobrazów, kaczek krzyżówek, saren buszujących w zbożu i zwabionych nieświeżymi kurczakami myszołowach. Dlaczego laureatami konkursów fotograficznych rzadko są właśnie fotografowie ,,makro”? A jeśli już to najczęściej za zdjęcia rozczulających motylków spryskanych wodą z rozpylacza w porannym słońcu, lub kwiatuszków kolorowych koniecznie z kropelkami rosy…Obrzydliwych stacków nie robionych wcale w naturze… Spotkałem się nie tak dawno z opinią jednego z czołowych fotografów przyrody, że zdjęcia makro nie wymagają takiego nakładu pracy jak zdjęcia chociażby ptaków czy ssaków. Publicznie nie zgodziłem się z opinią, krzywdzącą dla środowiska ,,makrzystów”. Wynika to z kompletnej niewiedzy środowiska fotografujących ,,prawdziwą dziką przyrodę” czyli te zwabione myszołowy czy bieliki, tudzież jelenie na rykowisku. W większości jest to fotografia ,,zasiadkowo- zwabieniowa” , oczywiście wymagająca nakładu pracy w postaci wykonania czatowni, określenie miejsca gdzie ptak da się zwabić i w zasadzie cierpliwego oczekiwania. Jest to rodzaj fotografii dosyć przewidywalnej, pomimo uciążliwości siedzenia godzinami w czatowni, czy bardziej ekstremalnie na jakimś drzewie. W opinii takich właśnie kolegów ,,po fachu” od fotografii przyrodniczej zdjęcia makro są taka ,,bedłką” i wielu odgrażało się, że wystarczy że weźmie aparat z obiektywem w ręce i pokaże jak się robi zdjęcia makro. Z przyjemnością bym takie zdjęcia pooglądał, tylko, że na obietnicach i publicznej deklaracji zakupu obiektywów stanęło. Zdjęć nie zobaczyłem, nastała cisza… Swego czasu nie tak dawno wybrałem się na spotkanie jednego ze stowarzyszeń przyrodniczo -fotograficznych znanych w kraju. Na pytanie jednej osoby jaki rodzaj fotografii przyrodniczej preferuję, po mojej deklaracji, ze 80% to zdjęcia makro, usłyszałem, że jakoś ,,postara się przełamać”, bo to w sumie obrzydliwe. Po jeszcze jednej wizycie i prezentacji swoich kilku w miarę udanych zdjęć w tym nawet nagrodzonych, usłyszałem kilka ,,porad” od fotografów krajobrazowych odnośnie ,,pozowania” obiektów i ewentualnych ,,porad” za które podziękowałem z szerokim uśmiechem i postanowiłem dać sobie spokój z towarzystwami fotograficznymi by nie narażać delikatnych przesiąkniętych estetyzmem dusz na katorgę oglądania zbliżeń pająków czy mrówek … Nie deklarowałem się nigdy jako zwolennik jedynej i słusznej drogi fotograficznej jaka jest fotografia zbliżeniowa czy makro. Owszem mam i teleobiektywy i obiektywy szerokokątne a i dobry standard tez się znajdzie. Robię sobie krajobrazy, ptaszki jak cos wleci w obiektyw czy jakąś sarenkę. Ale nigdy nie deklarowałem, że jakaś forma fotografii jest czymś ,,gorszym”, zawsze twierdziłem że jest czymś ,,innym” ale próbowałem, nie głosiłem poglądów o wyższości jednych świąt nad drugimi tylko o ich odmienności. Niemniej niesmak pozostaje, niesmak, że niektóre zdjęcia (wcale nie moje tylko moich kolegów specjalistów od makro) kosztujące wiele wyrzeczeń, wyjazdów, zdawania się na szczęśliwy ,,traf”, bo w świecie bezkręgowców trudno zdać się jedynie na właściwy termin spodziewanego pojawu.. To prawdziwa loteria, ale i wielka przygoda, chyba większa i ciekawsza niż siedzenie w czatowni. Chyba większość z nas boi się tego świata bezkręgowców, świata, który ilością gatunków i różnorodności deklasuje cały świat kręgowców w przedbiegach, ale ta deklasacja nie oznacza, ze jest to świat którego się trzeba wstydzić na...

Zima na Roztoczu..

Może wreszcie się skończy, może wreszcie troche zieleni, póki co wygląda gdzieniegdzie malowniczo, gdzieniegdzie bajkowo.. Ale wolę zieleń i ciepło. trudno mi napisać pooglądajmy zimę z uśmiechem na twarzy, może lepiej popatrzmy boi za chwile się skończy, oby jak najszybciej… Na zdjęciach okolice Tomaszowa Lubelskiego a raczej Wieprzowego Jeziora, miejsca specyficznie tajemniczego, uroczego….. Tropy na śniegu, ssacze, autorskie…. Dąbrowa Tomaszowska, wygląda malowniczo, sam las odkrywa powoli swoje tajemnice, a jest ich sporo. Kiedyś napisze o nich  🙂 A to miejsce nieopodal starego prawosławnego cmentarza w Wieprzowym Jeziorze, malownicza brzoza przed zimowym zachodem słońca. Miejsce tajemnicze, nikt nie wie kto postawił ten krzyż i w jakiej intencji. Prawdopodobnie jest miejscem upamiętniającym żołnierski grób z pierwszej wojny światowej. A jest też legenda, że upamiętnia miejsce śmierci jednego z dziedziców folwarku Wieprzowe Jezioro, który uciekał w czasie jednego z powstań narodowych, tu zginął, a skarby ukrył tuż przed śmiercią. Chyba to jednak jedynie barwna opowieść nie mająca nic wspólnego z krzyżem, a krzyż zarasta coraz bardziej…Malowniczo co prawda ale… I na koniec one też mają dosyć zimy...

Rzecz o niezdecydowaniu ..

Jakoż tytuł wpisu mówi, rzecz ta będzie o niemożności podjęcia sensownej decyzji, przy wyjściu z aparatem. Otóż, wielu, w tym ja, chwyta wiele srok za ogon, wychodzimy w plener i co tu ze sobą zabrać, by sensownie ten wolny czas spędzić? Pora roku trochę nas ogranicza, ale czy nie powinniśmy siebie ograniczyć sami? Trochę to moje bajanie jest rozwinięciem poprzedniego wpisu.. http://prem.fotoprzyroda.pl/2014/09/10/gadzety-fotograficzne-czyli-im-wiecej-klamotow-tym-bardziej-nie-mam-ochoty-na-fotografie/ Weekend powiedzmy majowy, ciepło rozlewa się powoli po przyrodzie, coraz więcej zwierzątek aktywnych, są już piękne kwiatuszki, na których siadają pierwsze gatunki błonkówek, niektóre chrząszcze, wiadomo dla każdego miłośnika makro temat pleneru jest zdefiniowany.. Ale czy na pewno? A nuż zobaczymy jakiś niebywale piękny widoczek, godzien włączenia do kolekcji obrazków krajobrazowych, albo może jeszcze cos się przydarzy? A może jakiś ciekawy kręgowiec wyskoczy zza krzaków i pozwoli na podłączenie do korpusu aparatu teleobiektywu? A nuż niebywałe zjawisko przyrodnicze pozwoli się uwiecznić obiektywem typu ,,rybie oko”? A filterki? No właśnie, problem to niewielki, pakujemy i etui z filtrami, o statywie nie zapominamy, nie zapominamy o wężykach, blendach, klemach do roślin, no i koniecznie kamuflażu, bo gdyby owady nie dopisały a zza krzaków wyszedł jakiś niebywały ssak i dał się ,,podejść”? No i inne gadżety, a to GPS, bo jak zabłądzę i do samochodu nie trafię, a może jeszcze cos do zjedzenia, w moim przypadku konieczne przy niestabilnym poziomie cukru, a cos do picia, a przy równie co cukier niestabilnym lewym kolanie to i specjalne usztywnienie by się tez przydało… Rośnie góra klamotów pod drzwiami ( by rano nie budzić familii niepotrzebnym pakowaniem i szuraniem). Zawleczona do samochodu, przecież zawadzać nie będzie, na miejscu co najwyżej podejmę jakąś decyzję. Oczywiście decyzje podjąłem, że wracać się do samochodu nie będę – za daleko, a czasu nie tak dużo. Realizujemy wyjście z całym ekwipunkiem, z efektem hmmm spodziewanym. Albo bólem pleców i zakwasami od noszenia 20 kg sprzętu ale przyzwoitymi fotkami w jednej tematyce, albo nijakimi fotkami ,,od Sasa do Lasa” jak mawiali antenaci. Czyli trzeba by jednak podjąć jakąś decyzję. I podejmuję bohaterską decyzję że następnym razem tylko mały plecak i szkła makro. Plecak co prawda napchany ale mały 1/3 wagi poprzedniego. Czuje się radośnie i rześko, do czasu dojazdu na plenerek. Wita mnie stadko ptaszydeł, które gdybym zabrał teleobiektyw dały by się przepięknie ,,zdjąć” w kadr. Przede mną rozciąga się widok nad widoki, ale szerokiego kąta nie zabrałem, odpuszczam. Trochę z żalem, ale pewny, że się skoncentruję… W trawie zajączek siedzi i dałoby się zrobić mu zdjęcie tylko nie szkiełkiem makro, ba gdybym jeszcze zabrał to najdłuższe o ogniskowej 180, ale zostało, niestety, przecież  miałem się ograniczyć do makro!! Będzie i makro, od dzisiaj się ograniczam. Na twarzy czuje pierwszy podmuch wiatru, hmm jest słońce, nawet wczesne, skąd ten wiatr? Przyjemny majowy wiatr, całkiem silny, malownicze obłoki, dałoby się je i ładnie ufocić, ale potrzebny byłby filtr ND, zdaje się, że nie zabrałem, o obiektywie nawet kitowym nie wspominam, bo zredukowałem przed wyjściem.. Wiatr się nasila, w zasadzie mogę sobie odpuścić makro owadów na roślinach, tak wieje, mam co prawda blendę i klemy, ale są zbyt delikatne by utworzyć coś na kształt ,,parawanu”, przy pierwszym większym podmuchu przewracają się na roślinkę. Owadów w zasadzie nie ma, wszystkie pochowane przy ziemi, albo wtulone w listeczki. Zdesperowany wyszukuję ostatniej nadziei , obniżenia terenu, w nim nie będzie wiać. Jest! Szybkim krokiem zbliżam się energicznie i wchodzę, plusk…Dołek jest, wypełniony błockiem i wodą, wpadam do polowy łydki, gumowce zostały w domu.. Przy próbie wyciągnięcia lewej nogi coś niepokojąco strzela w lewym stawie kolanowym, ból rozlewa się znajomą falą naciągniętych więzadeł, na granicy zerwania, co już przerabiałem kilkukrotnie L Wychodzę na brzeg, lekko kuleję,...

Kolejne próby z podczerwienią czyli zaczyna wychodzić ;-)

Po pierwszych nieudanych próbach z IR, doszedłem do wniosku, że albo sprzedam filtr do IR i zaprzestanę tego procederu, albo wezmę byka za rogi i popróbuje dalej. Jako, że w sieci pełno jest tutoriali dotyczący majstrowania przy aparatach by wyjąc filtr dolnoprzepustowy (tak nazywają filtr odcinający IR ponoć), to jednak nie zdecydowałem się na manipulacje, które zakończyły by się wyrzuceniem aparatu do kosza. Oczywiście mam na myśli leciwą Konicę Minoltę 7D, która chciałem kłaść na stół operacyjny. Analiza rożnych wpisów na forach zagranicznych wyłoniły kandydata do zakupu, którego nie trzeba przerabiać. Padło na cyfrówkę leciwą Minolta Dimage 7. Przepatrzyłem oferty, na polskich stronach nie było w pierwszej chwili, na zagranicznych owszem i to sporo. Ceny zróżnicowane, nie za wysoki, nie za niskie. W jednej aukcji nawet sprzedawana z filtrem IR, jako gotowy zestaw do IR – ale filtr mam. Wreszcie po tygodniu pilotowanie aukcji pozwoliło wyłowić na naszym portalu aukcyjnym dany aparacik. W cenie symbolicznej około 100 PLN  z dołożona karta pamięci na dodatek. Kilka dni oczekiwania i jest. No i są efekty, bo to co uważałem za fotografię IR wcześniej z wykorzystaniem lustrzanki i masakrycznie długich czasów ekspozycji nijak się ma do ,,strzału z ręki” z użyciem takiego małego aparaciku z dokręconym filtrem, muszę tylko doszlifować warsztacik obróbki, kulejący jak zwykle 🙂 efekty poniżej...

Rzecz o dobrej pamięci i zapasowych akumulatorach

    Każdy wyjazd by fotografować, nawet najkrótszy wzbudza emocje związane z pakowaniem sprzętu. Rzecz jasna dobór plecaka ( mały, średni, duży) a może torba wystarczy? Jakie szkła zabrać? Filtry czy potrzebne? No i obiektywy…Jeśli wyjazd jest czysto fotograficzny pakuje największy plecak Lowepro Pro Trekker 600, wielki jak kolubryna wysadzona przez Kmicica pod Częstochową, ale mieści się wszystko. Gorzej mieści się wszystko i jeszcze sporo innych klamotów, w zasadzie można zapakować całą szafę fotograficzną i na termos miejsce się znajdzie. Wyjazd rodzinny jest niestety limitowany ograniczeniami pojemności samochodu, oraz reglamentowanym przez rodzinę czasem użyczanym mało hojnie… Wyjazd krajowy jeszcze pozwala przemycić jeden obiektyw więcej, kilka niepotrzebnych ,,przydasiów’’ fotograficznych. Wyjazd zagraniczny limituje ilość sprzętu, limituje wszystko włącznie z czasem wolnym, który trzeba dzielić pomiędzy hobby a pilnowanie by rodzina się nie potopiła w morzu. Tak było i tym razem a wyjeżdżaliśmy do Chorwacji na 10 dni… Więc i pakowanie na taki wyjazd przypomina trochę strategiczne planowanie. Przede wszystkim korpus aparatu, a może dwa korpusy? Tutaj niestety plecak musi być mniejszy bo rodzina nie zrezygnuje z namiotu plażowego, ani ręczników kosztem jednego obiektywu czy dodatkowego statywu. Z bólem można przyjąć że jeden korpus nie powinien zawieść, a obiektywy no cóż absolutne minimum, minimum oznacza niestety liczbę przynajmniej 3-4 szkieł w sytuacji fotografii makro, gdzie 2 makro szkła są po prostu dla mnie obowiązkowym obciążeniem. No a jasny standard tez się przyda, no i WA a może nawet ultra WA,, filtry do nich, blendy, statyw piloty, mały plecak pęka w szwach, dodatkowe karty pamięci, drobiazgi no i oczywiście AKUMULATORY ZAPASOWE, skoro mamy gripa i prądożerny aparat, trzeba przyjąć założenie, że czasami wypad bardzo intensywny 3-4 godzinny potrafi takie akumulatory w gripie rozładować, stąd trzeba pewną ilość zapasowych zabrać. Dla mnie jako, że nie są one zbyt wielkie to jak zwykle przy wyjazdach wrzucam do plecaka jeszcze 3 komplety. Po co tak dużo? Ano czasami zapomnę naładować i lepiej mieć poranny komfort, że możemy jednak te zdjęcia robić, niż dyskomfort, niektóre sa już słabe, może jakaś awaria?. W zasadzie nawet przy braku ładowarki można takimi w sumie 4 kompletami (jeden w gripie i 3 na wymianę) obskoczyć cały wyjazd. Przy rozsądnym gospodarowaniu energią. Takie były założenia, ale ładowarkę na wszelki wypadek wcisnąłem do plecaka, oj a niech tam… Ułożyłem ładną stertę akumulatorów w szafie i zacząłem pakowanie. Jako, że nie lubię pozostawiać korpusu z akumulatorami przy transporcie długotrwałym to na wyjazd wyjmuję akumulatory. Imponująca stertka leżała na półce. Zacząłem pakowanie. Dumny z siebie po 2 godzinach zakończyłem. Plecak leżał sobie na korytarzu w oczekiwaniu na wyjazd poranny. Pojechaliśmy, po 17 godzinach żmudnej trasy, byliśmy na miejscu. Zmęczeni nie rozpakowywaliśmy zbytnio bagaży tylko położyliśmy się spać.  Następnego dnia oczywiście odsypianie podróży i wyjazd na plażę, aparat i cały sprzęt został w apartamencie, po południu po ablucjach i późnym obiedzie czas było zacząć przygotowywania do porannego wypadu na zdjęcia. Poranne wypady mają swój urok, największym atutem jest smacznie śpiąca rodzina nie spoglądająca z wyrzutem na entuzjazm związany ze zdjęciami. Dwie –trzy godziny porannych fotek to balsam na skołatane serce i gwarant udanego dnia.  Jak basza rozsiadłem się na podłodze, przede mną wypchany plecak. Otwieram i z namaszczeniem wyciągam korpus, obiektywy, wszystko w wyśmienitej kondycji, sięgam po akumulatory do kieszonki. Kieszonka podejrzanie płaska, niewypchana, serce przyspieszyło, szukam wywalam klamoty na podłogę, każda kieszonka załamek plecaka, nic….Wizja bezfotograficznego spędzenia 10 dni na wczasach była bardziej przerażająca niż nagana w pracy. Smętnie spojrzałem na spoczywającą w przegródce wciśniętą ładowarkę, bo cóż tu ładować? Z rezygnacją wziąłem korpus aparatu przełączając dźwignię w pozycję ON, ot tak odruchowo… aparat ożył !!! jakimś sposobem ożył. Niczym skazańcowi skazanemu na szafot niósł...

Pierwsze próby z ,,podczerwienią” (IR)

Określenie  ,,pierwsze próby” zawsze brzmią poważnie, trochę jak z Gagarinem, pierwszy lot w kosmos, albo pierwsze próby nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją.. Ale tutaj bardziej  należy to rozpatrywać w kategoriach czy gradacji problemu rangi ,,moje pierwsze kontakty z alkoholem, albo pierwszy papieros” Waga zdecydowanie niższa, ale nie brzmi tak fajnie. Zdjęcia ,,w podczerwieni” to raczej zdjęcia z wykorzystaniem filtra podczerwieni, czyli takiego, który blokuje inne długości fali świetlnej poza podczerwienią czy tez ,,bliska podczerwienią” długością nie rejestrowana przez oko ludzkie. A że organizmy żywe emitują podczerwień niektóre emitują najpierw ja pochłaniając, itp. Ale od tego są podręczniki fizyki. Możemy to uwiecznić za pomocą naszego drogiego lub tańszego sprzętu fotograficznego, oczywiście nie każdego i nie tak od razu. Ja najpierw sobie poczytałem, odrzuciłem różne fenomenalne może i przydatne testy z pilotem do TV. Po prostu mi się nie chciało. Istotnym jednak okazał się jakiś artykuł na temat fotografii IR na obcojęzycznych stronach www. Okazało się, że im starsza lustrzanka cyfrowa, tym filtr zakładany na matryce aparatu (odcinający widmo podczerwieni) jest słabszy i da się cos wycisnąć z takiego aparatu bez rujnowania kieszeni na dosyć droga przeróbkę. Dodatkowo jak pracuje w jednym systemie w moim przypadku bagnetu A, to szkoda pakować się w inne firmy. A przeróbka, owszem, jeśli ktoś zamierza się poświęcić tylko takiej fotografii to trzeba robić, ale aparat będzie się nadawał jedynie do tego do niczego więcej. Tak wyczytałem i wykoncypowałem  w zasadzie nie ma filtra matrycy w 100% blokującego IR, tylko po prostu potrzeba więcej czasu by prawidłowo naświetlić kadr. No i jeszcze statyw, oczywiście filtr IR tez by się przydał 😉 Stara lustrzanka KM7D spełnia według artykułu kryteria takiego sprzętu. A kosztuje naprawdę niewiele. Pomimo niskiej ceny zachowuje się jak rasowa sztuka chociaż leciwa. Tu cos odchodzi, tam odłazi, ale działa bez zarzutu. No i filtr… Odrzuciłem kuszące filtry w niewielkiej cenie, bo kiepskiego mięsa to i pies nie zje. Kupiłem mniejszy rozmiar (55mm) klasycznej Hoya IR 720. Bo tania relatywni no i zalecana. Zwłaszcza  z jasnymi obiektywami jako wymarzone narzędzie do IR w moim przypadku przez przejściówkę z MAF 50/1,7, a i do innych przypasuje. No i przyszedł czas na próbę tegoż sprzętu. Aparat na statywie, wężyk podłączony, pstryk jak piszą, obraz wyszedł czerwony, bo tak miało być. Czułość ustawiłem na ISO 800 , przysłona F5,6, czas ekspozycji – testowałem różny, od 15 sekund do 2,5 – może odwrotnie od 2,5 do 15 sekund, efekt… hmm po obróbce pospiesznej w Adobe LR, wyszło cos takiego, jak na zdjęciach poniżej. Ale popełniłem kilka błędów – z balansem bieli etc. Zdjęcie robiłem przy dosyć pochmurnym niebie, przez szybę w mieszkaniu, mam wrażenie, że bez szyby przy lepszym światełku byłoby znacznie lepiej J Następnym razem się przyłożę bardziej zawsze jakaś odmiana od makro i standardowych krajobrazów  ...

« Previous Entries Kolejne wpisy »